Zygmunt Przybysz

Przybysz Zbigniew 2000Zygmunt Przybysz urodził się 7 grudnia 1925 r. w Piotrowicach, woj. warszawskie. Od 1946 r. pracował jako nauczyciel w Jagielnicy i Ścinawie Nyskiej, a od 1950 r. do emerytury w 1985 r. jako kierownik SP w Jasienica Dolnej. Przez wiele lat działał społecznie w nyskim ZNP. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim OOP i Złotą Odznaką ZNP. Zmarł 31 grudnia 2007 r.


Tak się złożyło, że w grudniu 1946 roku, po zwolnieniu nas z wojska, obaj z Mietkiem Stawikowskim z Celestynowa wyjechaliśmy „na Zachód”...

Na Ziemi Nyskiej

Aż trudno uwierzyć, że zbliża się półwiecze polskiej oświaty na Opolszczyźnie, w tym także na Ziemi Nyskiej. W pierwszych miejscowościach mojej pracy nauczycielskiej w Jagielnicy, a potem w Ścinawie Nyskiej.

50 lat temu należałem do ludzi młodych i dzięki temu może Opatrzność pozwoli mi doczekać obchodów 50-lecia. Byłem człowiekiem młodym, któremu udało się przeżyć straszną wojnę. Nie mogę zapomnieć tego dnia wojny, 12 września 1939 roku, kiedy Niemcy spalili całą moją wieś rodzinną – Piotrowice. Napisałem o tym krótko w „Jednym dniu wojny”, który ukazał się we wrześniu 1987 w „Trybunie Opolskiej”. Moje wspomnienie pozwalam sobie dołączyć do niniejszego.

Lata mojej „rzeźby” przypadły na okres okupacji. W czasie wolnym od pracy było wielkie samokształcenie, potem tajne komplety gimnazjalne oraz udział w Batalionach Chłopskich. Organizacja ta powstała w mojej miejscowości i w gminie, ponieważ był to teren przedwojennej działalności „Wici” i Stronnictwa Ludowego.

Przed przybyciem na Ziemię Nyską był jeszcze trzymiesięczny pobyt w wojsku, w 51 p.p. w Gdańsku Wrzeszczu. Zwolniono nas z kolegą Mieczysławem Stawikowskim pod koniec listopada 1946 r.

Jagielnica

Wracałem z wojska w wojskowym ubraniu i w takim ubraniu rozpoczynałem swoją pracę w jednoklasowej szkole w Jagielnicy w dniu 10 grudnia 1946 r. Przypominam sobie piosenkę partyzancką, którą śpiewaliśmy w wojsku: „własny kąt i choć łóżko mieć swoje, wydawało się złudą i snem”.

Tutaj na Ziemiach Odzyskanych znaleźliśmy jedno i drugie. Znaleźliśmy też pracę. Ja w Jagielnicy, kolega Stawiński w Kopernikach.

Wydaje mi się, że w Jagielnicy wszyscy czekali na przybycie polskiego nauczyciela. Czekali rodzice i czekało 30 dzieci. A na mnie czekała praca. Do czasu mojego przybycia w grudniu 1946 r. w szkole nie było nauki. Od 10 grudnia zaczęła się nauka. Popłynęły w szkolnej sali polskie słowa i polskie piosenki.

Uczyłem wszystkich przedmiotów w klasach I-IV, także religii do końca roku szkolnego 1947/48. Nie była to łatwa praca ze względu na klasy łączone. Moja umowa o pracę nakładała na mnie obowiązek pracy w ilości 30 godzin tygodniowo. Niedługo po rozpoczęciu pracy były ferie zimowe, na które wyjechałem do rodziny pod Warszawą. Mój wyjazd do Warszawy wykorzystałem m. in. na to, żeby zakupić tam książki dla moich uczniów. Wracałem do pracy z podręcznikami dla dzieci.

Przybysz 1952Po niedawno zakończonej wojnie było zapotrzebowanie na polskie słowo. Co jakiś czas urządzałem występy „moich” dzieci, które śpiewały polskie piosenki i mówiły polskie wiersze. Pamiętam inscenizację przedwojennej piosenki „Jeszczem ja nie urósł, jużem wojak”. Była inscenizacja wiersza Konopnickiej „W piwnicznej izbie” i wielu innych.

Zaczął rozwijać się ruch amatorski wśród dorosłych. Było jakieś zapotrzebowanie na przedstawienia, ukazujące walkę podziemną z okupantem. Najpierw widziałem takie przedstawienie w moich stronach rodzinnych. I w małej Jagielnicy (w której dziś w ogóle nie ma szkoły), postanowiono przygotować takie przedstawienie, chyba w zimie 1947 r. Od słów piosenki partyzanckiej nosiło tytuł „Znajdziesz w polu swój grób”. Ponieważ nie było za dużo osób, jedną z głównych ról grałem ja. Rekwizyty dla „partyzantów” wypożyczono z posterunku MO w Ścianawie. Przedstawienie grano w Jagielnicy, a także w Ścinawie Nyskiej.

W Ścinawie Nyskiej

Po niespełna dwóch latach pracy w szkole w Jagielnicy zostałem przeniesiony wraz z moimi uczniami, których liczba się zmniejszyła, do szkoły w Ścinawie Nyskiej. Ścinawa była siedzibą gminy. Szkołę poznałem już wcześniej, gdy przez pewien czas przychodziłem na bezpłatne zastępstwo. Uczyłem też w Jagielnicy i nie upominałem się o dodatkowe wynagrodzenie.

Od 1 września 1948 r. za zgodą dotychczasowej kierowniczki, starszej pani Piziakowej, powierzono mi obowiązki kierownika szkoły. Myślę, że przez dwa lata pracy zdobyłem zaufanie pani Piziakowej i inspektora szkolnego.

Praca w szkole w Ścinawie wymagała ode mnie jeszcze większego wysiłku. Niewiele wymagałem dla siebie, prawie nie miałem życia osobistego. We dwoje z panią Piziakową uczyliśmy najpierw 6 klas, a potem 7 klas. Dopiero po pewnym czasie dodano nam trzeciego nauczyciela.

Przybysz szkola scinawa nyskam

Obok pracy w szkole dziennej w roku szkolnym 1948/49, uczyłem wieczorami. Od początku mojej pracy jakoś nie narzekałem na moje niskie wynagrodzenie, podobne jak wszyscy nauczyciele. Ja, który przeżyłem wojnę, miałem nieduże wymagania materialne. Zostałem wtedy włączony do popularnej sprawy krów dla wiejskich nauczycieli. I ja otrzymałem krowę, za którą zapłacił sołtys Jagielnicy. Krowa była u sołtysa, a ja miałem za to u niego wyżywienie. Z inspektoratu szkolnego otrzymywaliśmy niedużą pomoc w zaopatrzeniu. Referentem aprowizacyjnym był wtedy pan Wróblewski. Raz w roku otrzymywałem kupon nie najlepszego materiału na ubranie, a także na buty. Pierwsze ubranie uszyłem sobie na wiosnę 1947 r.

Wychowany na Mazowszu, w środowisku ruchu ludowego, postanowiłem i tutaj włączyć się do pracy społecznej. W Jagielnicy istniało koło SL, o czym informował duży napis na budynku sołtysa. Stopniowo w ciągu 4 lat przyjmowałem coraz więcej prac społecznych. Wtedy nie wiedziałem, że z czasem przyjmą zbyt duże rozmiary, za bardzo mnie absorbujące.

Obok pracy w szkole dziennej w roku 1948/49, uczyłem wieczorami w szkole przysposobienia rolniczego. Tak, już wtedy organizowano takie szkoły, a umowa o pracę (mam ją do dziś) została podpisana przez samego wicewojewodę śląsko-dąbrowskiego, pułkownika Ziętka.

Przybysz slubieW roku 1949/50 doszła mi nauka analfabetów (piszę o tym w innym rozdziale).

W Ścinawie bardzo powiększyła się ilość moich prac społecznych poza szkołą. Zostałem radnym GRN, a także PRN. Przez pół roku byłem społecznym przewodniczącym GRN w Ścinawie. Mając kontakty z młodzieżą pozaszkolną, przyczyniłem się do powstania ZMP (ja sam byłem zwolennikiem „WICI”). W roku 1949 wydawało mi się, że zjednoczony ruch młodzieżowy będzie demokratyczny, nie tak jak się stało w latach późniejszych. Dobrze się stało, że wychodząc ze Ścinawy wycofałem się z ZMP.

Drugi rok pracy w Ścinawie Nyskiej (1949/50) kończyłem ugruntowaniem pozycji szkoły 7-klasowej, której nie było do czasu objęcia przeze mnie obowiązków kierownika. Kończąc pracę w Ścinawie, żegnałem pierwszych absolwentów tej szkoły. Jakże inne to były czasy! Zdjęcie z uczniami w Ścinawie przypomniało mi, że w tamtych latach część uczniów przychodziła latem do szkoły boso. Spośród moich uczniów już wtedy niektórzy zostali nauczycielami, a nawet pracownikami naukowymi.

Od 1 września 1950 r. inspektor szkolny, powierzył mi obowiązki kierownika szkoły w Jasienicy Dolnej. Nie wiedziałem wówczas, że w Jasienicy Dolnej będę pracował przez 35 lat, że tam założę rodzinę[1], że będę kontynuował kształcenie ustawiczne, kończąc najpierw zaoczne Studium Nauczycielskie, w roku 1966 Wyższą Szkołę Pedagogiczną w Opolu. Że wreszcie w tej miejscowości po 40 latach pracy przejdę na emeryturę.

Po sąsiedzku z Panem Bogiem

Po przyjeździe „na Zachód”, znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie. Może jako ludzie młodzi za mało zwracaliśmy uwagę na tę inność. Młody człowiek miał tak wiele obowiązków i niewiele czasu na przeżywanie tej inności. Odmieniło się zupełnie moje życie. W grudniu 1946 r. wybrałem samodzielną pracę w szkole o jednym nauczycielu w Jagielnicy, w powiecie nyskim. I zupełnie sam zamieszkałem w stosunkowo obszernym budynku szkolnym. To był luksus w porównaniu z moim żywotem „Siłaczki” w Żabieńcu. Do mojej dyspozycji była kuchnia, z której prawie wcale nie korzystałem i dwa pokoje. Miałem w nich stół, parę krzeseł, leżankę, łóżko z materacem i szafę trzydrzwiową z lustrem pośrodku. Tę szafę mam do dziś, ale aż w Starym Sączu. W tym lustrze mogłem przeglądać się codziennie przed wyjście do klasy, którą miałem obok pokoju. W tym lustrze widziałem młodego człowieka w wojskowym ubraniu i w butach oficerskich (ubranie wojskowe miałem z wojska, gdzie w ciągu trzymiesięcznego pobytu zdążyli mi ukraść moje najlepsze ubranie „cywilne”). Teraz moje lustro jest daleko ode mnie i patrząc w nie rzadko widzę zupełnie inną osobę, prawie niepodobną do tamtego młodego człowieka, 21 letniego chłopca w żołnierskim ubraniu.

W pierwszych 4 latach mojej pracy i w Jagielnicy i Ścinawie Nyskiej spotkało mnie jeszcze coś innego, czego nie miałem na Mazowszu. W obu miejscowościach było to prawdziwe sąsiedztwo szkół, w których mieszkałem i pracowałem, z kościołem oraz z cmentarzem. I kościół i cmentarz znajdowały się tuż za ogrodzeniem oddzielającym je od szkoły. Zresztą tak było prawie w każdej miejscowości: Kirche und Schule.

Przybysz ZbigniewTa bliskość kościoła w Jagielnicy przez pewien czas była jeszcze większa. Gdy kościół w tej miejscowości został uszkodzony w czasie działań wojennych w marcu 1945 r., przeniesiono go do dużej izby lekcyjnej w szkole. Zaś izbę lekcyjną urządzono w jednym, większym pokoju nauczycielskim. W ten sposób kościół znalazł się w takiej mej bliskości, jakiej nigdy w życiu go nie miałem do tego czasu, ani nigdy później.

Duża izba lekcyjna w Jagielnicy była zupełnie podobna do kościoła. Stał w niej ołtarz ze świecami w lichtarzach, a obok niego postawiono dwie figurki świętych, przywiezione z kościoła. Były też ławki dla wiernych. W każdą niedzielę była odprawiana jedna msza św., na którą księdza dowożono z sąsiedniej Ścinawy. I do tego kościoła miałem najbliżej w moim życiu – tylko przez korytarz szkoły. Mieszkańcy Jagielnicy wyremontowali wkrótce kościół właściwy i niedzielne msze już w nim odprawiano.

Podobne sąsiedztwo kościoła i cmentarza miałem w Ścinawie Nyskiej, w której pracowałem w latach 1948-50. Szkoła ścinawska znajdowała się tuż przy kościele na sporym wzniesieniu, dzięki czemu z okien szkoły widać było dachy znacznej części Ścinawy. Dalej mieszkałem tam sam: starsza pani nauczycielka miała swój dom nieco dalej. Młode koleżanki z sąsiedniej Ścinawy Małej żartobliwie mówiły o mnie, że mieszkam na „Kamczatce”.

I tutaj duży cmentarz ścinawski przy kościele graniczył na całej długości z dziedzińcem szkolnym. Na dodatek u podnóża szkolnego wzniesienia usytuowany był nieduży cmentarz żołnierzy radzieckich poległych w marcu 1945 r. Już po moim odejściu ze Ścinawy poległych żołnierzy ekshumowano na któryś ze zbiorowych cmentarzy wojennych.

Kościół ścinawski pod wezwaniem Piotra i Pawła był codziennie widoczny z okien szkoły i mojego mieszkania w szkole. Moje czteroletnie sąsiedztwo z cmentarzami i kościołami było bardzo spokojne i nic mnie w tym czasie nie „postraszyło”. Taka możliwość nawet nie przychodziła mi nigdy do głowy.

Przybysz 1949 05 jasienica cyrankiewiczAnalfabeci

Od wielu lat ten wyraz przestał istnieć w naszym słownictwie. A był tak bardzo popularny w latach przedwojennych, a szczególnie po roku 1948, kiedy to podjęto tzw. walkę z analfabetyzmem. Sprawą tą zainteresowała się ówczesna władza, która postanowiła nauczyć czytać i pisać wszystkich dorosłych, którzy dalej tej sztuki nie posiadali. Przyznam się, że ja osobiście z zapałem podjąłem się nauki analfabetów, która stała się wtedy akcją ogólnonarodową. Najwięcej uczyli nauczyciele, bo zdarzało się, że podejmowali się tej pracy nie nauczyciele.

Podjąłem się tej pracy kosztem własnego dokształcania. Wiele godzin pracy z analfabetami mogłem poświęcić pracy samokształceniowej. Uczyłem analfabetów w dwóch miejscowościach: w Ścinawie Nyskiej i w Jasienicy Dolnej. Przychodzili wieczorami do szkół ludzie często w wieku moich rodziców. Na specjalnym afiszu ogólnopolskim (którego nie widziałem), znalazło się dwóch starszych mężczyzn, których uczyłem w Jasienicy Dolnej. To byli moi znajomi, którzy już dawno nie żyją.

Uczyliśmy z elementarza Joanny Landy-Brzezińskiej. Książka została wydana specjalnie w tym celu. Do dziś jeszcze ją posiadam (na pamiątkę tamtych czasów).

Przybysz elementarz

Podam teraz dowody zainteresowania władz nauką analfabetów. Otóż w zimie 1949 r. na mój kurs analfabetów w Ścinawie Nyskiej przybył ówczesny starosta nyski. Wraz z osobami towarzyszącymi „hospitował” moją lekcję z analfabetami, prowadzoną w szkole. Punktem kulminacyjnym tego zainteresowania było przybycie w maju 1949 r. do Jasienicy Dolnej ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza. Odbył się wiec z okazji Dni Oświaty: premier odwiedził kurs i na kilku elementarzach złożył swój autograf.[2]

Po 30 latach od tamtego wydarzenia przybyli do Jasienicy Dolnej dziennikarze z ”Trybuny Opolskiej”, przeprowadzili ze mną oraz z uczestniczką tamtego kursu wywiad i napisali reportaż pt. „Elementarz z autografem premiera”. Tamtego elementarza nie udało mi się już znaleźć. Jak wspomniałem, posiadałem inny elementarz.

„Szopka z przeszkodami”

Tytuł tego wspomnienia pochodzi z nr 31 „Płomyczka” z grudnia 1959 r. Kserokopię jednej strony płomyczkowej inscenizacji dołączam do moich wspomnień. Będzie o tym dalej. Sprawa którą mam przedstawić jest bardzo złożona. Będzie dotyczyć tolerancji religijnej.

W moim odczuciu władza totalitarna była mistrzem w kształtowaniu pewnych spraw. Przynajmniej dla takiego człowieka jak ja. Przez długi czas doceniałem wysoko zmiany, które po wojnie dokonały się w zakresie oświaty. Przez wiele lat następował nienotowany dotąd rozwój oświaty. Nie będę ich wszystkich wymieniał. Zmiany w zakresie oświaty dotyczyły także naszej grupy, której nowa władza stworzyła warunki do nieustannego, bezpłatnego kształcenia się. Nie zdążyliśmy zauważyć, jak stopniowo oświata została wprzęgnięta dla potrzeb nowej władzy.

Po mistrzowsku rozegrano sprawy religii w ogóle i religii w szkole. Przecież z początku na terenie naszych szkół istniało nauczanie religii. W szkołach odbywała się nauka religii, w czym uczestniczyliśmy my sami zaraz po kursie. Ja sam uczyłem religii w ciągu 3 lat szkolnych – najpierw w Żabieńcu, a potem w Jagielnicy. O nauczaniu religii przez Benignę w Zakroczymiu zachowała się wzmianka w jej liście. Helena Burno w Hajdukach koło Nysy była zobowiązana przez swoją kierowniczkę do dyżurowania w kościele podczas mszy z udziałem uczniów.

Dopiero gdzieś około roku 1948 po odsunięciu Gomułki, po zjednoczeniu partii, zaczęło się wszystko zmieniać na gorsze. Byłem zaskoczony, gdy na kursie nauczycielskim w Opolu zaczęto wprowadzać wiedzę o ruchu robotniczym i o jego przywódcach. Czynili to ludzie starsi, którzy cieszyli się pewnym autorytetem i ich naukę trzeba było przyjmować.

Przybysz szkola jasienica uczniowie

Około roku 1950 zmieniono strukturę ZNP. Utworzono własne ZOZ-y i MOZ-y, którym powierzono „kształcenie ideologiczne”, z którego mieliśmy składać egzaminy. Od grudnia 1950 r. wprowadzono świecką obrzędowość po świętach Bożego Narodzenia. Choinki urządzane przez szkołę zaczęły się odtąd nazywać „noworoczne”. Drzewka choinkowe przybrały niereligijny wystrój.

I trwało to tak, aż do słynnego plenum październikowego 1956 r., od kiedy nastąpiła w kraju duża „odwilż”. Nowy minister oświaty – Bieńkowski, zgodził się na ponownie wprowadzenie do szkół religii oraz na powieszenie krzyży, których przez kilka lat nie było.

W tych trudnych czasach niełatwo było zachować umiar. Wydaje mi się, że wielu z nas to się udawało. Chociaż byli osobnicy, którzy stanowczo „przeginali pałę”. W naszej szkole zdarzył się osobnik, członek ZMP, nota bene były kleryk z seminarium duchownego, który na swoich lekcjach zmienił zwracanie się uczniów do niego na per „obywatelu”. Ten zwyczaj po pewnym czasie upadł. My oboje z żoną na to nie pozwalaliśmy.

Niełatwe to były czasy szczególnie w porównaniu ze swobodą religijną, która panowała przez pierwsze trzy lata powojenne. Jak nadmieniłem, po tzw. Październiku 1956 r., nastąpiła względna odwilż. Pamiętam jak z wielką radością zaczęliśmy przywracać dawne struktury ZNP, jak po przeszło sześciu latach powróciły „ogniska nauczycielskie”. Przez sześć lat do szkół przybyło dużo młodych nauczycieli, którzy dotąd nie spotykali się z „ogniskami”. Ich ideę zachowaliśmy my, starsi. Tak się złożyło, że pierwszym prezesem naszego ogniska ZNP zostałem ja. Wtedy nie przeszkadzało to, że byłem też kierownikiem szkoły.

Po odwilży zaczęliśmy powoli wprowadzać do „uroczystości noworocznych” elementy religijne. Zaczęli występować kolędnicy z gwiazdami, śpiewający kolędy. Jednak pełnej swobody religijnej nie było prawie do końca mojej pracy. Podam ciekawe wydarzenie, które miało miejsce w naszej szkole po Bożym Narodzeniu roku 1959, a więc za rządów Gomułki.

W grudniu tego roku ukazała się w „Płomyczku” ciekawa inscenizacja właśnie pt. „Szopka z przeszkodami”. Występowały w niej postacie z przedwojennej szopki: Herod, anioły, diabeł i inni. Wystawiłem tę inscenizację na uroczystości choinkowej, która odbywała się w Domu Ludowym w Jasienicy. Na uroczystość przychodziło dużo mieszkańców.

Pech chciał, że wśród widzów znalazł się gminny instruktor PZPR, który uznał inscenizację za bardzo religijną i poleciał z donosem do KP partii. Sprawa znalazła się na konferencji kierowników szkół. Zostałem oskarżony o „odchylenie religijne”. Musiałem się bronić. Zaniosłem im ten „Płomyczek” z tą inscenizacją. Było to jednak ostrzeżenie dla innych, że swobody religijnej nadal nie ma.

Związek Nauczycielstwa Polskiego

Wchodząc do zawodu nauczycielskiego stawaliśmy się stopniowo członkami Związku Nauczycielstwa Polskiego. Wśród starszych doświadczonych nauczycieli „przedwojennych” miałem sporo osób „płci obojga”, na których mogłem się wzorować. Ci nauczyciele pochodzący z Polski centralnej i „ze wschodu” przywieźli ze sobą również doświadczenia z pracy w ZNP. Mieli także piękny zwyczaj zwracania się do siebie „kolego”, „koleżanko”. Przez wiele lat tak się do mnie zwracali starsi nauczyciele, co mnie bardzo podbudowywało. Oto ja młody nauczyciel stawałem się kolegą znacznie starszych ode mnie nauczycieli. Ci starsi nauczyciele przywieźli ze sobą doświadczenia w pracy przedwojennego ZNP, podział na ogniska i oddziały powiatowe.

Przez pierwsze 3-4 lata po wojnie nikt nie wtrącał się do naszej organizacji związkowej (przynajmniej na dole). Kilka razy w roku odbywały się konferencje ognisk na zmianę w różnych szkołach. Z początku ognisko obejmowało dosyć duży obszar, np. aż dwie gminy. Teren działalności był więc dosyć rozległy. Z początku nie było komunikacji autobusowej, jeździliśmy więc nawet do odległych szkół tzw. „podwodami” (w tamtych czasach istniała jeszcze taka instytucja). W tych pierwszych latach związek czuł się naprawdę współgospodarzem szkoły. I ja do tej roli powoli się przygotowywałem.

Dla nas, wtedy młodych, chyba najważniejszym punktem konferencji były lekcje koleżeńskie, które nas bardzo dużo uczyły. Niektóre z tych lekcji pamiętam do dziś. Pamięta, że jedną z takich lekcji prowadziła dla nas Halina Jałocha. Było to w Jasienicy Dolnej, w której Halina również pracowała przez jeden rok, przed moim tam przeniesieniem. Były referaty i dyskusje na tematy szkolne. Po konferencji odbywała się tzw. część towarzyska, wspólny posiłek, na który się składaliśmy. To była również bardzo ważna część dla nas młodych.

W tamtych latach było to bardzo ciekawe, że każdy członek ZNP, płacący składki otrzymywał pocztą bezpłatnie pismo związkowe „Głos Nauczycielski”. Potem zaniechano tej praktyki i tak pozostało do dzisiaj. Pewnym wyrazem samodzielności ogniska było wydawanie przez nich legitymacji członkowskich.

Wydaje mi się, że pierwsze lata tzw. okresu Stalinowskiego były bardzo trudne. Stopniowo podporządkowywano Związek machinie partyjnej. Tak jak cały ruch związkowy i ZNP miał być „transmisją partii” do nauczycieli. Nie napiszę o tym złym okresie.

Przybysz Zbigniew 2000Zmieniło się dopiero po październiku 1956 r. My doświadczeni już pierwszymi latami ZNP zaczęliśmy przywracać mu dawne kształty. Przywróciliśmy znowu do życia ogniska. (W okresie stalinowskim były to MOZ-y i ZOZ-y).

Z „okresu minionego” pozostała jednak pewna „opieka” ze strony partii. Wydaje mi się, że zaznaczyła się ona dopiero od szczebla oddziału (powiatu) wzwyż. Zależało to jednak od człowieka. Np. prezesem Oddziału ZNP w Nysie przez wiele lat była Pani Jadwiga Kowal, która bardzo dobrze zapisała się w działalności Związku w powiecie i zyskała duży autorytet oraz wdzięczną pamięć. Ciekawostką jest to, że zaraz po wyzwoleniu pani Jadwiga była kierowniczką Wandy Klawender w Siemiałowicach – Trzeboszowicach.

Pracując nieustannie w szkole, społecznie sprawowałem w ZNP różne funkcje. Już na początku pisałem protokoły z konferencji Ogniska. Byłem potem członkiem Zarządu Oddziału w Nysie, członkiem Okręgu w Opolu.

Dużym wyróżnieniem dla mnie był trzykrotny udział jako delegata w Krajowych Zjazdach ZNP w Warszawie. Biorąc w nich udział, baczyłem, czy nie spotkam kogoś z Celestynowian. Przez jedną kadencję byłem członkiem Głównego Sądu Organizacyjnego ZNP. Na posiedzenia sądu dojeżdżałem z Jasienicy Dolnej.

Za pracę społeczną w ZNP otrzymałem Złotą odznakę ZNP. Otrzymały ją również Halina Jałocha i Benigna (może kogoś pominąłem). Po przejściu na emeryturę prawie całkowicie wycofałem się z prac społecznych, także z pracy w ZNP, do którego nadal należę. Natomiast bardzo czynnie teraz pracuje w ZNP nasza Halina Jałocha, o czym piszę w innych wspomnieniach np.: o wycieczce nauczycieli emerytów z Opola do naszej kolebki powojennej, do Ziemi Nyskiej. 

Zygmunt Przybysz, ok. 1996 r.[1]

 

[1] Przez lata spisywał swoje wspomnienia m.in. o Celestynowiakach na blogu: http://myzespalonychwsi.republika.pl/index.html [online][dostęp 28.06.2015]

[1] Żona Elżbieta też pracowała w szkoły w Jasienicy Dolnej do emerytury.